Artykuły

Czerwone róże dla mnie

Właściwie nie znaliśmy dotąd dobrze z polskiej sceny Seana ' 0'Casey. Wiadomo było tyle,że to jeden z największych współczesnych dramatopisarzy starszego pokolenia,że jest i był przez całe życie pisarzem postępowym, rewolucyjnym, że stoi w długim szeregu wielkich pisarzy irlandzkich, którzy z ojczyzny wyemigrowali,tworząc w obcym kraju. Jak Joyce, Wilde,Sheridan, Shaw - żeby wymienić największych, a wreszcie Beckett no i najmłodszy z nich - Behan. Bez większego echa przeszedł przed dziewięciu laty grany w Teatrze Współ­czesnym jego "Cień bohatera", nieco skandaliczny posmak miało kilka lat później bardzo niedobre przedstawienie nie najlepiej też przełożonej innej sztu­ki 0'Casey p.t. "Kukuryku" granej na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego ("Kogut zawinił").

W r. 1961 ukazały się w "Dialogu" w przekładzie Cecylii Wojewody "Czerwo­ne róże dla mnie" (znowu miejscami przekład bardzo niedobry, wiele nie­zgrabnych, źle brzmiących po polsku zdań, dialog niesceniczny - obok wielu pięknych poetycko partii przekładu, bardzo zresztą trudnego, z irlandzko-angielskiego dialektu. Dopiero przed trzema dniami odbyła się polska prapre­miera tej sztuki w warszawskim Teatrze Dramatycznym - w mistrzowskiej reży­serii Aleksandra Bardiniego. Studenci PWST, szczególnie adepci trudnej sztu­ki reżyserskiej, winni obowiązkowo zobaczyć to znakomicie zrobione przed­stawienie, a i wielu naszych zawodo­wych reżyserów też sporo by się mogło nauczyć, zwłaszcza reżyserskiej kultury,lojalności wobec autora i wobec widza no i tej przedziwnej "magii teatru", trudnej do podpatrzenia "teatralizacji" tekstu, nie gardzącej zresztą - i słusz­nie - również zarzuconymi już prze­ważnie efektami. Były pewne kłopoty "przestrzenne" w akcie I i II, w których akcja dzieje się w nędznym pokoju w biednej dzielnicy robotniczej Dublina. Pokój zajmuje cała duża scenę, co wymaga niekiedy dość ryzykownych "działań fizycznych", by jakoś ruchem zapełnić tę pustą przestrzeń. Zresztą te, "działania fizyczne" - uzupełnienie słowa ruchem i gestem scenicznym - to też pokazowa robota reżyserska i aktorska. A sama sztuka? Chyba wierniej i peł­niej pokazuje 0'Casey'a, niż poprzednio u nas wystawiane. Jego miłość do czło­wieka i wiarę w niego, jego optymi­styczny humanizm. Być może katolic­kiego widza mogą razić niekiedy te czy inne kwestie, słowa, może nawet sceny. Mogą dziwić w tej kulturalnej reżyserii takie ograne chwyty (zgodne zresztą z autorskimi didaskaliami), jak narastają­cy tupot kroków żołnierzy czy policjan­tów, maszerujących przeciw strajkującym robotnikom bezpośrednio po dialogu ro­botników - "Bogu niech będą dzięki za radość w sercu młodych... I za wiarę, że Bóg ciągle jeszcze trzyma świat w swej prawicy". Ale też Bardini potrafił również, trafniej chyba od autora, zobiektywizować i wypunktować niektó­ra konfliktowe problemy ideowe sztuki,czyniąc np. niepoważnego rezonera z Mullcany'ego (Lesław Herz),"młodego człowieka, dla którego nic nie jest święte".

Sztuka rozgrywa się w 1913 r.,w któ­rym historia irlandzkiego ruchu robot­niczego zanotowała wielki strajk trans­portowców dublińsklch. Ale nie tylko problemy społeczne, ruchu robotniczego i walki wyzwoleńczej są ideowym miąż­szem sztuki. Jej konflikty wyrastają też z antagonizmów i fanatyzmów religij­nych, z wzajemnej nienawiści protestan­tów i katolików. I tu stary rewolucjo­nista i komunista 0'Casey okazał się artystą dużej miary. Racje są rozłożo­ne, mają jakieś ludzkie wnętrze, ludzką motywację. Autor jest wprawdzie wy­raźnym i zdecydowanym "anty papistą" i bliski jest sympatiami raczej prote­stantyzmu, co przejawiło się w pięknie pokazanej i z dużą kulturą zagranej przez Edmunda Fettinga postaci ewan­gelickiego pastora Clintona, w takich wreszcie czołowych postaciach sztuki, jak Ayamonn Breydon, z rewolucyjnym patosem ale i z młodzieńczym ogniem zagraną przez Józefa Duriasza, jego matka Pani Breydon - piękna kreacja Ryszardy Hanin (ściszona, o jakimś wewnętrznym blasku, surowa a pełna serdecznego ciepła) czy wreszcie dużego formatu rola starego Brennana, wydźwignięta jeszcze i wzbogacona wiel­kim kunsztem aktorskim Jana Świder­skiego. Ale autor pokazuje też takich tępych fanatyków i oportunistów pro­testanckich, jak członkowie Rady Para­fialnej Dowzard i Foster, ostro zaryso­wani przez Zbigniewa Skowrońskiego i Zbigniewa Koczanowicza.

Wiele trzeba by jeszcze napisać - dobrego - o pozostałych wykonawcach:Ewie Wawrzoń (trudna, dobrze wypraco­wana i prowadzona rola dziewczyny Ayamonna, Sheili), W. Łuczyckiej, H. Bystrzamowskiej i B. Klimkiewicz (trafnie zarysowane, zwłaszcza w III akcie, bardzo zróżnicowane i bardzo ludzkie sylwetki dublińsklch ubogich handlarek), A. Dzwonkowskim (kościel­ny), J. Paluszkiewiczu (Roory) i in. Każda postać była tu niezbędna i wi­doczna.

Na koniec trochę pretensji do tekstu. Teatr (może wspólnie z autorką prze­kładu) usunął bardziej rażące niezręcz­ności czy błędy, ale sporo ich jeszcze zostało; starczyłoby na oddzielny felie­ton - a można to jeszcze doszlifować. W przedstawieniu brakło niektórych elementów "Teatru 0'Casey'a", jak cho­ciażby inne potraktowanie pieśni i pio­senek oraz bardziej stonowane zgranie zbyt kontrastujących ze sobą innych elementów tego teatru. Było to więc trochę "Casey po polsku", ale tak chyba trzeba: przemówił do polskiej wi­downi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji